KOLUMBIA-EKWADOR-GALAPGOS Wyprawa planowana na styczeń-luty 2012. Czas trwania: 15-20 dni. TEL. 698 417 237
Łączna liczba wyświetleń
sobota, 13 sierpnia 2011
Robaki w d...czyli na Galapagos !
Kolejny dzień "bez podróży". Robaki w d.. rozpoczęły swą aktywność i żrą mnie od środka i do środka.
Rybki canero wpłynęły wszystkimi otworami i wyjadają resztki szarych komórek ...
Wprawdzie ostatni rok to przeszło 150 tys. km po wszystkich kontynentach (bez planu, ładu i składu) ale przecież nie można się najeść "na zapas" (a może i można ale ja nie umiem).
Szukam ekipy ochoczych "bubków" i "bubek" (Jak kogoś to urazi to niech sobie daruje bo znaczy, że brak mu dystansu i naprawdę jest bubkiem ino, że przez "D" a takich nie zabieramy - prawda? :) ) (w liczbie 10-12), którzy dotąd podróżowali wyłącznie z Travel-Travel & Travel...Lub palcem po mapie. Zabrakło Im odwagi, chęci, czy tej jednej chwili na decyzję: JEDŹ!
Przewidywana trasa to : COLUMBIA (krótko bo straszno), EKWADOR, GALAPAGOS- dłużej bo to RAJ.
"Nowością" w tej ofercie jest to, że "nie ma ceny".
Zaproponuję na miejscu kilka hoteli np. w cenie 8-12 $ (Ja wybieram te w okolicy 12 $ )ale jeśli Jaśnie Wielmożny/a sobie zażyczy to będzie i możliwość za 300 $. Czyli za 15 noclegów (tyle przewiduję) można zapłacić 180 $ ale i 4500 $ - wybór należy do "podróżnika"
Ja jadam obiady za 1,5 - 2 $ (smaczne i nie zdarzyło mi się zatruć) ale można także zamówić za 200 $ plus Dom Perignone, ja leciałem za 720 zł plus opłaty(tak: 720 PLN w obie strony nie $ czy "Ojro" ) ale widziałem też bilety po 15 tysięcy ....itp, itd, et cetera i vice versja... wedle "znania" i "uznania"
Mój telefon: 698 417 237
Trochę faktów- trochę fikcji :(UWAGA: BRUDNOPIS BEZ POPRAWEK! EWENTUALNE SKUTKI POTKNIĘĆ O ORTOGRAFIĘ I INTERPUNKCJĘ OBCIĄŻAJĄ CZYTAJĄCEGO!)
Propozycja
Propozycja skierowana jest do ludzi, którzy chcą przeżyć podróż- przygodę, ale dotąd (jak to w życiu) zabrakło a to dość odważnej decyzji, silnego postanowienia, środków, czasu, lub po prostu zwyczajnie nie „złożyło się” zabrakło tego jednego decydującego kroku.
Nadal noszą w sobie myśl, pragnienie, nie zrealizowane niekiedy od dzieciństwa marzenie pełnej przygód podróży innej niż oferowane przez biura turystyczne.
Podróży, w której nie wiemy do końca co zdarzy się następnego dnia a nawet w następnej godzinie.
Ameryka Łacińska (Ale też wiele krajów Afryki czy Azji) samoistnie oferuje taką wspaniałą dla podróżnika „niepewność jutra” „nieznane” dzięki czemu niekiedy nawet jednodniowy wyjazd za miasto staje się fascynującą nieoczekiwaną przygodą.
Stąd w toku oferowanej przeze mnie podróży będzie improwizacja, tworzenie planów na miejscu zależnie od możliwości i warunków.(Choćby atmosferycznych)
Nawet najdoskonalsza logistyka niekiedy bierze w łeb, jeśli droga, którą planowaliśmy jechać została zablokowana przez miejscową partyzantkę (np. FARC w Kolumbii), nocna ulewa spowodowała osuwiska większe niż autobus,(takie zdarzenie miałem np. w Ekwadorze) wynajęci przez nas „macheteros”, tragarze czy przewodnicy odmawiają dalszej usługi i zawracają w połowie drogi (bo duchy dżungli tak im nakazały),a rzeka którą mieliśmy płynąć będąca jedynym szlakiem komunikacyjnym, nagle staje się nieżeglowna.(Spotkało mnie to w Amazonii)
Trzeba zmienić plan i pojechać tam gdzie można, gdzie się da dotrzeć, znaleźć alternatywę i szybko podjąć decyzję.
Moja propozycja z tych trudności i minusów czyni (pozornie paradoksalnie) pozytywy.
To „nieznane” czyni często taką wyprawę wspanialszą i ciekawszą.
Miejsca, do których docierałem tylko dla tego, że nie mogłem pojechać tam gdzie planowałem okazywały się i bajecznie piękne i ciekawe a te zaplanowane, jeśli udało mi się je obejrzeć później, nierzadko przereklamowane, pełne namolnych tubylców żądających pieniędzy za kubek wody czy wspólne zdjęcie, pełne autokarowych turystów, dla których główną atrakcją jest możliwość całodziennego plażowania nad basenem (choć piękne morze jest tuż) i popijanie niezliczonej ilości wliczonych w cenę drinków. Te osoby znajdą dobre dla siebie oferty w niezliczonych biurach podróży.
Ja pragnę podzielić się z Państwem, przygodą, moim doświadczeniem, doznawać razem z Państwem niepowtarzalnych odczuć „drugiego życia” jakie daje nam możliwość podróżowania.
Moja propozycja różni się od innych także tym, że koszty (poza tymi stałymi jak przelot, ubezpieczenie, rezerwacje) są ponoszone nie na zasadzie opłaty przed wyjazdem ale w toku wyprawy.
A ich wysokość zależy w znaczniej mierze od uczestnika.
I tak na przykład ja zaproponuję Państwu kilka hoteli, w których spałem lub znam, ale wybór tego czy innego noclegu, czy wybór zupełnie innego hotelu (np. o wyższym standardzie) to już wolna wola uczestników.
Podobnie z restauracjami, barami i sklepami.
Pokażę Państwu gdzie i co jadałem ale menu (więc i płacenie za posiłek) pozostaje w Państwa gestii. Nawet wybór restauracji, których na ogół jest bez liku.
Moją propozycję od innych różni także to, że zastrzegam sobie możliwość doboru uczestników. Nie mogę narazić przykładowo osoby z problemami krążenia na wspinaczkę czy pobyt w gorącej czasem jak fińska sauna dżungli. Byłoby to nieodpowiedzialne. Biura podróży nie przejmują się na ogół takimi kwestiami, nastawiając się „ilość dusz”.
Ja nie będę dla Państwa ani przewodnikiem, ani rezydentem. Będę współuczestnikiem, towarzyszem podróży, chętnym do pomocy ale też oczekującym współdziałania i współdecydowania. Posłużę swoją wiedzą i doświadczeniem.
Moja wiedza jest inna niż ta, od wiedzy pracowników biur podróży, którzy najczęściej o celu wycieczki wiedzą z kursu, prospektu (czasem może były w delegacji osobiście zobaczyć taki czy inny hotel, lub miejsce).
Moja oferta nie stanowi konkurencji dla biur podróży lecz alternatywę.
Moja wiedza oparta jest na osobistym doświadczeniu. Setek tysięcy przebytych kilometrów, setek codziennych zdarzeń, zwykłych i niezwykłych, mniej lub bardziej fascynujących – bezpiecznych ale i czasem bardzo niebezpiecznych.(Kwestie bezpieczeństwa omówię później)
Moje podróże były jak dotąd nieco inne od tych, o których najczęściej czytamy lub słyszymy
Nawet np. podczas typowego wyjazdu all inclusive do Egiptu, uczyniliśmy wyprawę na trzy pustynie, dotarliśmy do stref zakazanych (w tym militarnych) przebrani w miejscowe stroje.
W wynajętym przez biuro podróży hotelu spaliśmy może 3-4 noce miedzy wyprawami, traktując go jedynie jako bazę wypadową
Podróżowaliśmy miejscowymi środkami komunikacji np. za 5 dolarów do miejsc, do których wycieczka u rezydenta kosztowała 100 dolarów.
W ogólności (nie dotyczy to tylko Egiptu ale także i głownie krajów (Ameryki Łacińskiej, niektórych rejonów Azji, Afryki) wierzę, że terroryści czy bandyci, szybciej zaatakują konwój turystyczny (czy to dla okupu czy z powodów ideologicznych) niż mały busik pełny swoich ubogich pobratymców.
Zresztą Ci z Państwa, którzy już trochę zwiedzili, mają pełną świadomość, że tzw. ochrona konwojów jest najczęściej totalną fikcją. Niekiedy w pierwszym i o ostatnim autokarze jedzie uzbrojony jedynie pistolet ochroniarz, który czmychnie prędzej niż turyści zorientują się, że są w niebezpieczeństwie.
Zresztą co miałby zrobić wobec bandy wyposażonej w kałasznikowy, uzzi i bazuoki, lub zaparkowanego samochodu wypełnionego materiałami wybuchowymi?
Ale jak wiadomo: nigdy nic nie wiadomo. Taki bezpieczny, masowo odwiedzany do niedawna Egipt, na początku 2011 okazał beczką prochu podobnie jak Syria.
W Bogocie w styczniu 2011, spotkałem rosyjskiego pastora. Rozmawialiśmy o niebezpieczeństwach Kolumbii, bandach, partyzantce FARC, handlarzach narkotyków, napadach i porwaniach turystów, minach i uzbrojonych dzieciach (Kolumbia przoduje w tych niechlubnych zjawiskach) wspominaliśmy nasz strach przed przylotem. Po czym paradoksalnie okazało się, że następnego dnia nastąpił zamach terrorystyczny nie gdzie indziej ale na lotnisku w Moskwie, skąd mój znajomy pastor przybył.
Skoro o tym wspomniałem przytoczę jeszcze kilka innych wspomnień.
W 2001 roku, Nowy Jork był oceniany jako jedno z najbezpieczniejszych miast świata (za „rządów” burmistrza Gulianiego), dzięki licznym działaniom i ogromnym nakładom na bezpieczeństwo.
We wrześniu 2001 roku leciałem do Nowego Jorku.
Nie muszę przypominać co stało się 11 września 2001.
Tak: niestety dane mi było widzieć osobiście płonące jeszcze wiele dni po ataku zgliszcza wieżowców WTC.
Potem gdy panicznie baliśmy się jeździć na bliski wschód, nastąpiły w tragiczne w skutkach ataki terrorystyczne w Madrycie i Londynie.
Wyjechałem wiosną 2010 roku, ze spokojnego Meksyku a tuż po moim wyjeździe na ulicach wielu miast tego pięknego kraju zaczęły się zabójstwa i wojny narkotykowe.
Nie pcham się tam gdzie niebezpiecznie bo moje podróże są dostatecznie ciekawe i dostarczają dość adrenaliny.
Nie znam dokładnie statystyk, ale pokuszę się o tezę, że statystycznie więcej turystów /podróżników doznaje szwanku w wypadkach samochodowych, pijackich bijatykach, z powodu łażenia po domach publicznych (sex-turystyka), zwykłej lekkomyślności itp., niż z powodu terroryzmu, porwań czy innych nadzwyczajnych zdarzeń.
Moja propozycja skierowana jest od osób, dla których jest to oczywiste. Jak również oczywiste jest to, że żadne biuro podróży, żaden hotel, żaden kraj nie jest w stanie zagwarantować nam pełnego bezpieczeństwa, że często w ofertach otrzymują Państwo zapewnienia fikcyjne, podawane tylko po to aby zyskać klientów nawet zwyczajnie ich oszukując.
Jak to ujął w jednym ze swych filmów W. Cejrowski: jeśli się nie chce zaryzykować, można zamiast odbywać podróże, obejrzeć jego film.
To także bardzo przyjemne, pouczające i prawie jak podróż....prawie......
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz